Mistrzostwa Świata Gomoku i Renju 2011 to już historia, nie sposób jednak powstrzymać się od podzielenia z wrażeniami/wspomnieniami z tego turnieju. Moja relacja będzie nieco różniła się od dotychczasowych, gdyż mniej będzie w niej precyzyjnych opisów konkretnych dni (a było ich w zasadzie ponad 10), a także samych partii (można je było znaleźć nieomal na żywo w Internecie) i przebiegu turnieju, a więcej odczuć, jakie towarzyszyły tej imprezie oraz spostrzeżeń na jej temat.

W przypadku tak istotnego i z założenia czaso- oraz kosztochłonnego wydarzenia, niezwykle ważny był fakt znalezienia odpowiedniej ekipy, która mogłaby wybrać się na Mistrzostwa Świata. Spory w tym udział miał Arczi, który od pewnego momentu przejawiał chęć wyjazdu do Szwecji, a także namawiał do gry w Mistrzostwach pozostałych graczy. Wydawało się, że Polska reprezentowana będzie przez 5 osób, jednak ostatecznie do Huskvarny udało się 7 zawodników, a od samego początku podkreślaliśmy, iż stanowimy drużynę, co oznaczało m.in. dość równomierne rozłożenie kosztów (nawet jak ktoś za późno zarezerwował bilet na samolot tongue-out ), za co chłopakom chciałbym w tym miejscu bardzo podziękować smile W połączeniu z pozyskaniem dofinansowania z RIF oraz wkładem od tajemniczego sponsora (jeszcze raz dzięki Alice! wink ) oznaczało to relatywnie optymalne obniżenie kosztów całej wyprawy na jedną osobę (abstrahując od kosztów utrzymania w Szwecji, ale to już odrębna historia).

Obawiałem się bardzo elementów logistyczno-organizacyjnych związanych z tak długim i dalekim wyjazdem, jednak na szczęście wszystko potoczyło się po naszej myśli. Trzeba tu podkreślić, iż dla 5 osób (Adifek, Arczi, Gacul, Maestro i ja), które zdecydowały się na podróż moim samochodem (a do Płocka samochodem Arcziego) oznaczało to od około 10 do ponad 24 godzin w drodze (w jedną stronę), a skutki ogólnego „zmęczenia materiału” odczuwam do tej pory. W celu uniknięcia spóźnienia na prom byliśmy w gdyńskim porcie nieco wcześniej, ale nie stanowiło to problemu, gdyż czas wypełnił nam swoimi opowieściami kierowca tira, Pan Krzysztof (pozdrowienia!), który mógłby bez problemu konkurować z najlepszymi polskimi kabaretami (większość historii rozpoczynał od słów „nie uwierzycie mi” smile ). Na miejsce dotarliśmy stosunkowo wcześnie i zgodnie z planem, co pozwoliło na odpowiednie zebranie sił przed czekającymi nas grami. W szkole, gdzie odbywał się turniej, czekała na nas już większość mieszkających tam graczy (w tym z polskiej ekipy Utratos i Zukole, którzy do Szwecji dotarli samolotem). Mimo, że warunki, zwłaszcza jak na darmowe, były naprawdę dobre (wynajęte łóżka z materacami oraz kilka łazienek w szkole, przy czym prysznice w oddzielnym budynku), to początek nie należał do najweselszych, bo w ciągu kilku godzin pierwszej nocy do pokoju wpadły nam 3 szerszenie (a Zukole uzyskał przydomek hornet-killer smile ).

Wszystkie dni w Huskvarnie (z wyjątkiem dnia przerwy – niedzieli) wyglądały dość podobnie. Rano odbywała się jedna z rund, a w ciągu dnia, zależnie od turnieju, rozgrywane były 2 lub 3 partie (nie licząc turniejów blitza). W przerwach pomiędzy grami trzeba było znaleźć czas na prysznic, drzemkę, coś do jedzenia (najczęściej w restauracji „tureckiej”, gdzie zaprzyjaźniony pracownik wymyślał nam różnego rodzaju „discounty”), rozpracowanie następnego rywala (tu trzeba podkreślić często drużynowy charakter analiz), ogólny relaks (wszystko zależnie od czasu i potrzeb). Ponieważ graliśmy w różnych turniejach (po zakończeniu kwalifikacji) dodatkowo szukało się zawsze kogoś do towarzystwa (no może poza prysznicem tongue-out ). Wieczorami (i to w zasadzie dość późnymi, niekiedy do samego rana) część osób spała, inni analizowali, a reszta szukała różnego rodzaju rozrywek. Najczęściej jednak większość graczy mieszkających w szkole lądowała w kuchni, aby oddawać się ulubionemu zajęciu w Huskvarnie, czyli tzw. grze w mafię (oj, o tym można byłoby pewnie napisać oddzielną relację sealed ). Niektórzy wybierali też tenis stołowy, ale najczęściej starczało czasu na obie formy relaksu (głównie kosztem snu wink ).

Wydaje mi się, że właśnie wspólne spędzanie czasu i integracja graczy z różnych krajów były czynnikami wyróżniającymi ten turniej spośród innych. Nie stanowiła specjalnej przeszkody bariera językowa (mówiło się zwykle po angielsku, rosyjsku, polsku, czesku i estońsku, a czasem też po chińsku), za to zabawa była przednia i można było się sporo o sobie dowiedzieć, lepiej poznać. Oczywistym jest, że ranga turnieju wymuszała poważne podejście do niektórych spraw, niemniej jednak zawody w Huskvarnie zapamiętam głównie ze względu na niesamowitą atmosferę. Było sporo żartów, wspólnego biesiadowania, rozmów na tematy spoza gomoku. Ciekawym i miłym akcentem było np. pojawienie się na Mistrzostwach siostry Gergo, która dość szybko i bezproblemowo wkomponowała się w grupę, mimo że nie gra w żadną z naszych gier. Moment rozstania z wszystkimi przyjaciółmi ze świata gomoku i renju nie należał do łatwych, a niektórym dostarczył sporo wzruszeń.

Istotnym elementem, oczywiście poza samymi grami, było tradycyjne Walne Zgromadzenie RIF w dniu wolnym, w trakcie którego miałem po raz kolejny zaszczyt reprezentować nasz kraj. Liczę, że składane w jego trakcie deklaracje, a także kontynuowane „w kuluarach” dyskusje zaowocują ożywieniem w świecie gier „five in a row” (poszukuje się m.in. nowych otwarć w renju i gomoku, Komisja Gomoku ma za zadanie doprowadzenie do równowagi pomiędzy gomoku i renju w RIF; nie udało się niestety znieść zasady veta, ale przynajmniej poruszono tę kwestię, a z punktu widzenia graczy na pewno istotny jest fakt, iż przyszłe Mistrzostwa Europy Gomoku, na Węgrzech lub w Czechach w 2012 r., będą drużynowe, a nie indywidualne).

Jeżeli chodzi o aspekty sportowe, to przyznam, iż skupiałem się jedynie na wynikach Polaków i całym turnieju gomoku. Mimo, iż Arcziemu nie udało się obronić tytułu (wydaje się, że jednak zasłużenie wygrał Attila), to Polacy jako drużyna mogą na pewno mówić o świetnym występie, potwierdzającym znaczenie Polski w świecie gomoku (dwie osoby na podium – Arczi i Zukole, dwie kolejne osoby w top 7 – Adifek i Utratos, a także Maestro na podium turnieju B, a niedaleko za nim ja i Gacul).

Ze swojej gry jestem generalnie zadowolony, choć gdyby nie zepsute dość bezmyślnie gry odpowiednio z Linem i Denimem, miałbym szansę na awans do Turnieju A lub wygraną w Turnieju B. Nie żałuję swojej decyzji o wystartowaniu w Renju B, gdyż miałem okazję rywalizować z prawdziwymi zawodowcami (jak np. Takayuki Ono), co może zaowocować w przyszłości i było ciekawym doświadczeniem. „Po drodze” udało się też wystartować w turniejach blitz renju i connect 6, zatem w trakcie całego pobytu rozegrałem łącznie bodajże 49 gier turniejowych! Do tego trzeba dodać co najmniej 15-20 gier w mafię, sporo czasu spędzonego przy stole do ping-ponga (w tym gra książką w „bieganego” tongue-out ), a także kilka turniejów NT – tam naprawdę nie było czasu na nudę smile

Od strony organizacyjnej trzeba pochwalić Szwedów za bardzo dobre przygotowanie. Wszystko było w zasadzie dopięte na ostatni guzik, może poza kilkoma niuansami (przejściowe „kłopoty” z prysznicami, czasem zbyt późne parowanie rund). Do minusów turnieju należy na pewno zaliczyć ceny żywności w Szwecji (mniej więcej dwa razy wyższe niż w Polsce), co równoważone było jednak darmowym noclegiem. Samo miasto jest bardzo ładne (szczególnie jeziora, widok z góry, na której odbywała się impreza zamknięcia i pod którą wjeżdżałem chyba z 6 razy smile ). Dodatkową atrakcją była możliwość korzystania z darmowego basenu oraz dość swobodny dostęp do Internetu w szkole.

Nie jestem w stanie opisać wszystkiego, za dużo było po prostu wrażeń i emocji, stąd też moja dość lakoniczna relacja. Takie turnieje pozostają w pamięci na całe życie i nikt z Polaków nie żałował, iż zdecydował się na przyjazd. Dla mnie momentem najbardziej zapadającym w pamięć będzie gromki aplauz po wyczytaniu mojego nazwiska podczas wręczania dyplomów w trakcie ceremonii zamknięcia Mistrzostw (pewnie dzięki psikusowi Polaków, ale co tam tongue-out ), chyba nawet głośniejszy niż w przypadku czołowych graczy z poszczególnych turniejów sealed

Dziękuję jeszcze raz bardzo polskim współtowarzyszom tej wyprawy, bez których nie byłoby to na pewno to samo, a także organizatorom i wszystkim graczom (oraz osobom im towarzyszącym) z innych krajów! smile Zapewniam Was, iż jeżeli tylko możliwości na to pozwalają, warto wziąć udział w podobnej imprezie. Kto wie, może za dwa lata odbędzie się ona znów w dość dogodnej lokalizacji (np. w Polsce) wink

Pozdrawiam

Angst

Real time web analytics, Heat map tracking